
niedziela, 2 lutego 2014
Ściągać, nie ściągać? Oto jest pytanie...
Wiem, że ściąganie jest oszustwem. Wiem też, że jutrzejszego egzaminu bez tego nie zdam. I co tu robić? Wczoraj usłyszałam taką rzecz, że jeśli w takich małych rzeczach nie będziemy wierni i posłuszni Bogu, to On nie da nam większych rzeczy. No więc wczoraj wieczorem wspaniałomyślnie (ze łzami w oczach) zaczęłam się porządnie uczyć do egzaminu. Wiedziałam, że to przedsięwzięcie jest strasznym hardkorem, bo ten egzamin jest zbyt trudny i zbyt dużo dziwnych wzorów trzeba zapamiętać. A ściągnąć u tego gościa nie jest jakimś strasznym problemem, więc nauka tego przedmiotu wydawała mi się tylko stratą czasu i niczym więcej. Ale wiedziałam, że to słuszne, więc uczyłam się do późna. Nauczyłam się 2 i pół zagadnień z 11 możliwych. Miałam wstać wcześnie rano i się pouczyć, potem Kościół i znowu nauka. Jednak wstałam z bólem głowy, więc nie uczyłam się lecz, spałam dalej. Potem Kościół i jak wróciłam stwierdziłam, że nie ma szans żebym się tego nauczyła, więc już całkowicie odpuściłam. No więc umiem dwa zagadnienia. I co mam robić? Znowu nawaliłam. Zamiast się uczyć wcześniej to leniuchowałam. Na egzaminie mają być dwa zagadnienia. Jeśli będą te, których się uczyłam to chyba padnę:) A jeśli nie? To co zrobię? Miałam nie brać ściąg... ale chyba nie zdobędę się na tyle odwagi...

Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz