Kurde, dlaczego wszyscy noszą dziś tę okropną maskę??? Maskę, z fałszywym uśmiechem. A pod maską? Mroczne sekrety, tajemnice, problemy. Po prostu wielkie gówno!
Kurde! Jak to wszystko jest skomplikowane! Już nie wiem, komu mogę ufać, a komu nie. Najbliższe osoby zawodzą. Właśnie dowiedziałam się coś na temat mojego brata. Wiedziałam, że nie jest z nim zupełnie dobrze, ale nie wiedziałam, że jest aż tak źle i że tak bardzo mnie zawiódł. Może nie powinnam tak pisać, bo może on o mnie powiedziałby to samo... ale na prawdę czuję się fatalnie. Najgorsze jest to, że powinnam coś z tym zrobić, a totalnie nie wiem co. I nie wiem jak mu pomóc. Nie mogę mu robić wyrzutów, ale nie wiem jak mogę sprawić, by przestał robić, to co robi...
Sama nie wiem, co napisać... jeśli chodzi o korki, to było całkiem w porządku. Poza tym jest dosyć dziwnie... z jednej strony dobrze i pozytywnie, a z drugiej męcząco. Muszę cały czas się pilnować, by nie zrobić czegoś głupiego...
Po południu było dobrze. Zmobilizowałam się i rozwiązywałam jakieś zadanka na forum matematycznym. Fajne to było. Ale teraz znowu zaczyna się robić coraz to gorzej... spokojna muzyka zaczyna mnie strasznie wkurzać... chce mi się płakać... Przed chwilą rozmawiałam z mamą - jak zwykle byłam beznadziejna i nieprzyjemna. Dobrze, że nie mam nic do picia, bo pewnie bym nie wytrzymała i się upiła. Pooglądała bym jakiś mocny film... ale nie mogę. Muszę wytrzymać...
Haha:) Jestem z SIEBIE dumna. Na prawdę. Nie żartuję:) Wczoraj wieczorem mimo koszmarnego humoru udało mi się nad sobą zapanować i nie zrobiłam pewnej złej rzeczy, na którą miałam ochotę. Dzisiaj mimo, że jest piątek nie kupiłam żadnego alkoholu, a miałam straszną ochotę na drinka. Poszłam do Biedronki i walczyłam ze sobą. To było ostre! :D Ale w końcu nic nie kupiłam. Oprócz tego nie włączyłam ostrej muzy jak tylko weszłam do mieszkania. Staram się być opanowana i nie załamywać się.
I nie chcę myśleć o tym, jak długo wytrzymam. Teraz jest mi dobrze. Dobrze, bo robię jakieś postępy. W dodatku stwierdziłam, że muszę wziąć się za naukę... Jutro daję także korepetycje. Chcę być dobrą korepetytorką:)
Coraz więcej przekleństw na moim blogu. Coraz więcej przekleństw w mojej głowie! Kurde! Masakra jakaś... wykituje i tyle. Nie wiem, czy jestem w stanie to wszystko znieść... te studia, tą pracę, to życie. Pragnę wyjechać! Pragnę schować się w jakiejś głębokiej dziurze i tam przeczekać wszystko...
Chcę żeby było lepiej. Chcę się wziąć w garść... chcę się nawet pouczyć... a kurde nie mogę. Jak dotąd to nie mogłam się skupić, a teraz nie mogę się nawet zebrać i zacząć coś robić.. od razu mnie odrzuca...
Ale masakra! Ja pierdziele! Ale mam popierniczone życie, jeśli chodzi o facetów. Tak się wszystko strasznie skomplikowało, że masakra jakaś. Porządna masakra. A miało już być tak dobrze. Kurde!!!
Znowu jest bardzo źle. Nie mogę się ogarnąć. Brakuje mi siły w tej walce. Byłam dzisiaj w Kościele. Zamiast poczuć się lepiej, poczułam się gorzej. W dodatku obiecałam dzisiaj dawać korepetycje jednej osobie. Niby nic wielkiego, ale już się zestresowałam. Jak ja potrafię teraz dać korki? W sumie może warto skupić się na chwile nad czymś innym, ale teraz nie mam totalnie na to ochoty. Mam nadzieję jednak, że zmienię zdanie i będzie fajnie.
Tęsknie... bardzo tęsknie. Potrzebuję kogoś, kto będzie blisko mnie. Teraz. W tym czasie. W tej walce.
Widzisz tylko to Co
chcą widzieć twoje oczy W jaki
sposób życie jest takim, jakiego go pragniesz? Jesteś
jak skuty lodem, gdy twoje serce nie jest otwarte Jesteś
tak pochłonięty tym, co dostajesz Marnujesz
czas na nienawiść i żal Czujesz
się przybity, gdy nie jesteś otwarty
Mmm-mm-mm...
Gdybym mogła roztopić twoje serce Mmm-mm-mm...
Nigdy nie bylibyśmy rozdzieleni Mmm-mm-mm...
Daj mi siebie Mmm-mm-mm...
To ty posiadasz klucz
Teraz
nie ma znaczenia, gdzie leży wina Wiedz
że, cierpiałabym tak samo Gdybym
ciebie starciła, moje serce byłoby złamane Miłość
jest jak ptak, potrzebuje latać Niechcały ten
bół, który jest w tobie, umrze Jesteś
jak skuty lodem, gdy twoje serce nie jest otwarte
Nienawidzę życia. Nie mówię, że zawsze jest źle. Czasem jest pięknie. Ale to są tylko chwile, bardzo krótkie chwile.
Boję się śmierci. A racze konsekwencji moich czynów. Nie chcę umierać.
Wniosek jest jeden: muszę żyć. Muszę żyć i sprawiać, by piękne chwile były jak najczęściej i trwały coraz dłużej.
Nie żyć nie myśleć nie być nie istnieć Na chwilę się zgubić A kiedy będzie po wszystkim wtedy wrócić Właśnie wtedy chciałbym wrócić Tak czuję o tym myśląc Kiedy bezsilność rujnuje we mnie wszystko Niszcząc współczucie przyjaźń oraz miłość Co wtedy robić gdy człowiek nie ma siły żeby wątpić I tylko błądzi by znaleźć miejsce Gdzie w końcu to się skończy Spełnią się prośby o to aby na drugi dzień Otworzyć oczy bez zmartwień Żeby było inaczej Proszę Cię Boże zrób to dla mnie Zrób choć cokolwiek chociaż cierpienia zmniejsz Bo swoje oczy już mam wyschnięte od łez Zrozum Bo swoje oczy już mam wyschnięte od łez Kończę
Ja i ty w tym wszystkim nie jesteśmy razem Takie jest życie i nic na to nie poradzę Wobec ludzkiej krzywdy sam jestem bezsilny Twój świat jest bezwzględny mój świat jest inny Zmaga mnie bezsenność męczy poczucie winy Bo na dobrą sprawę nic nie mogę zrobić Nie mogę się pogodzić ta niemoc nie zna granic Jak głupota ludzka obłuda zawiść To nie pozwala mi żyć nie pozwala marzyć Zdrowy na umyśle świadomy swoich czynów Wierzę tylko w siłę jaką daje mi Bóg Masz prawo a nie masz praw to jak sakrum i profanum To jak nie odróżniasz dobra od zła i szach Bo są ludzie wśród nas którzy mogą zniszczyć ciebie I mnie siebie i cały świat
Znów to czuję znów coś ci mówię Znów słowa trafiają w pieprzoną próżnię Przez moment wysoko ciach ląduje w pizdu Misterny plan w pizdu projekty w szponach realizmu Wiesz jak jest siły na zamiary mierz Tylko jak kiedy sił już brak Próbuję pisać trafia mnie szlak Brak słów tak znak ej [?] a jak Opadają ręce znów bezsilność Bezradność bezczynność pieprzyć przyszłość Byle teraz choć na chwile gdzieś zniknąć Schować się gdyby chociaż przyszedł sen Znowu kurwa zasnąć nie mogę Znowu widzę jak świta gdzieś nad Żoliborzem Może jak zasnę to mi pomoże Może jak wstanę wszystko będzie już dobrze
Wiele z nas miało te chwile i nadal miewa Wiele przeszło te próby a wiele z nich jeszcze czeka Czasem dobrze jest walczyć czasem dobrze czekać Zaszyć się w ciemnym kącie i po prostu przetrwać Nie masz wpływu na wszystko to strach cię wycięcza Staraj się nie być sam to pomaga Ja wiem jak To dla was Ja wiem jak To dla nas Ja wiem jak Dla wszystkich to ważne Ja wiem jak naprawdę Mam nadzieję że to co czeka na mnie przetrwam I wam życzę tego z całego serca Boże pomóż to przetrwać Łzę w oku Boże pomóż pomóż Dla wszystkich pokój
Ej Znasz to uczucie kiedy wiesz że nie ma rady Gdy bezsilność uświadamiają te wszystkie obrazy W których zbędna śmierć krzywda niewinnych ludzi A inni jak szczury a na ich zyskach tracą ci co nie mają już co tracić telewizja pokazuje to codziennie legalne wałki a w oczy brednie to jest pewne jak to że świata nie naprawisz a próbując wymiękniesz co najwyżej a do tego moje skromne życie z nim los wobec którego czasem bezsilnie gdybym mógł zmieniłbym ten zależności system bo najgorsze być wolnym i z przymusu stać bezczynnie
Tylko krople uderzające mocno o parapet Świat za oknem moknie ja przez to okno się gapię Chciałbym tyle zrobić ale niestety nie potrafię To proste nie każdemu dane taką moc mieć Teraz nie mogę nic zrobić Mam taką opcje Bezsilność mnie niszczy i tylko słyszę głos ten Co podpowiada serce choć wiem mówi mądrze Przeczekam to wszystko jutro inaczej na to wszystko spojrzę
Zobaczyłam dzisiaj taki tekst: "Gdy dopada nas bezsilność, koniecznie potrzebny jest obok ktoś bliski, kto powstrzyma nasze łzy przed rozlaniem..."
Dopadła mnie bezsilność, totalna bezsilność... nie mam siły na tą walkę z depresją. Zresztą jak mam ją mieć skoro jest tak strasznie. Zdałam sobie dzisiaj sprawę, że ja nie jestem w stanie napisać pracy mgr. Mamy taki beznadziejny projekt, że ja wysiadam.
Ale mi się dzisiaj udało:D okazało się, że nie mieliśmy dzisiaj tych głupich i stresujących zajęć:) ale super, tym bardziej, że nie udało mi się wcześniej zająć fajnych miejsc i z pewnością musiałabym iść do tablicy. Po południu przygotowywałyśmy się z koleżanką do zajęć na jutro i wycinałyśmy jakieś elementy, bo będziemy robiły bryłę (dokładnie dwunasto-dwudziestościan rombowy przekręcony). Ale się uśmiałyśmy. I ciekawe, czy w ogóle coś nam z tego fajnego wyjdzie. Bo to wcale nie takie proste zrobić coś takiego...
Czy ja coś mówiłam, że kończę z depresją?:D:D masakra:) a tak poważnie, to dzisiaj spędziłam dzień całkiem dobrze... taka jesień jest po prostu wspaniała. Te drzewa, liście są po prostu niesamowite... no i kupiłam sobie nowe buty:D jest git... tylko nie wiem co wymyślić, żeby nie iść jutro na zajęcia:( bo są masakrycznie stresujące:(
Koniec z depresją! Zaczynam walkę! Prawdziwą walkę! (Jak o tym myślę, to już mi niedobrze.) Ale muszę znowu walczyć! Muszę wygrać!!! Bo dłużej tego nie zniosę! Za wiele zdrowia mnie to kosztuje, a ja nie chcę umrzeć! Chcę żyć!!! I chcę być szczęśliwa! I nic mnie to nie obchodzi, po prostu będę szczęśliwa. Najszczęśliwsza na świecie!!! Nigdy więcej żyletki, nigdy więcej dołowania się!
Pokonam to! Pokonam depresje. Do tej pory to ona miała nade mną górę, ale to już koniec! Bo nie ma sensu być smutnym! Nie ma sensu być pesymistą!
Tym razem musi mi się udać! Po prostu musi!!! Muszę wyjść z tego bagna i nie wracać tam więcej. Muszę porządnie odbić się od dna i z całą siłą ruszyć w górę, bez odwracania się za siebie.
Nie chcę się powtarzać w moim postach, ale znowu muszę napisać: Jest źle. Bardzo źle. Nie wiem jak z tego wyjść... zaszłam już tak daleko, że nie potrafię zawrócić... jest mi tak strasznie smutno... tak strasznie smutno... kiedyś byłam taka szczęśliwa, a teraz nie potrafię się pozbierać... i znowu normalnie żyć.
Znalazłam coś. Obrazek na demotach. Dotyczy tematu "dna", o którym dużo pisałam na samym początku mojego bloga. Sama już nie wiem, czy się z tym pierwszym demotem zgadzam...
Tylko trzeba uważać, żeby za długo nie zostać na tym dnie...
Jestem całkowicie bezradna. Jestem w rozsypce. I nie wiem co robić. Mogłabym się pociąć, mogłabym się napić, mogłabym się naćpać... ale co mi to da??? Tylko większe poczucie winy. Wczoraj narozrabiałam i czuję się tylko winna. Jest mi wstyd. Kiedy wyjdę z tego bagna??? To całkowite dno.
Jest coraz gorzej. Znowu wszystko mnie dobija. Nie widzę w ogóle sensu w moim studiowaniu. Prawda jest taka, że wszystko zdałam cudem. Moja wiedza jest zerowa. Na dodatek przez tą durną depresję w ogóle nie mogę się skupić, w ogóle nie wiem co się dzieje na zajęciach, panicznie boję się pójścia do tablicy i kompromitacji. Nie potrafię rozwiązać najprostszego zadania. Poza tym ja chyba nie chcę pracować w moim zawodzie. I co ja mam robić? Przecież ja nie napiszę pracy magisterskiej. Nie mam pojęcia jak to zrobić. A egzaminy? Jak ja to wszystko zdam? I ten egzamin końcowy? I obrona? Ale przecież nie zrezygnuję ze studiów będąc na ostatnim roku. Kurde!!! Muszę wziąć się w garść!!! Tylko jak to zrobić?
Znowu jest źle. Znowu się załamuję. Znowu wszystko mnie przerasta. Oprócz tego mam straszny lęk. Lęk przed śmiercią. W niedzielę byłam świadkiem rozmowy o śmierci. To było straszne i od tej pory mnie bardzo przeraża. Nie chcę umrzeć. Naprawdę nie. Nie jestem gotowa. Jejku... z tym nie ma żartów. Im więcej o niej myślę i piszę, tym bardziej się boję. Nie chcę igrać ze śmiercią. To jest okropne...
Moja ciocia ma na mnie naprawdę dobry wpływ. Ostatnio częściej z nią przebywam i jest mi zdecydowanie lepiej. Fajne ma podejście do życia. Niestety wiele w życiu nieszczęść i tragedii ją spotkało, ale za to ona naprawdę wie, co mówi. Ostatnio rozmawiałyśmy własnie o życiu. I o naszych oczekiwaniach. Oczekiwaniach w stosunku do pracy, męża, rodziny, dobrobytu. I ona ma rację - często to Ci "prości, zwykli" ludzie są dużo bardziej szczęśliwy niż zadufani w sobie bogacze, którzy poświęcają wszystko dla kasy i sławy. Prawda jest taka, że im więcej dajesz i nie myślisz tylko o sobie, tym bardziej jesteś szczęśliwy. Muszę nad tym popracować, bo faktycznie ostatnio trochę przesadzam. Stawiam sobie cele, które nie jestem w stanie osiągnąć. Może po prostu je obniżyć, zdobyć te niższe... a może okaże się, że są one o wiele lepsze i korzystniejsze dla mnie, niż te wygórowane?
Jeśli nie jestem himalaistą nie wejdę na szczyt. A nawet jeśli spróbuję mogę narazić się na niebezpieczeństwo, a i tak nic nie osiągnąć...
A z drugiej strony mogę zacząć ćwiczyć i pracować, w końcu wybrać się na szczyt i osiągnąć swój cel.
Tylko ile czasu to będzie trwało i czy przyniesie mi faktycznie tak wielką satysfakcję?
Jeszcze jeden obrazek. Też prawdziwy. Czasem po prostu oczekujemy rzeczy, które się nam podobają, a które nie są nawet realne. Bo marzenia są marzeniami, a rzeczywistość często jest inna.
Tak. To wcale nie jest śmiesznie. Muszę wziąć się w garść i tyle. Dzisiaj rozmawiałam z moją ciocią, która mnie niesamowicie podniosła na duchu. Nie mówiła o mnie, raczej o życiu i innych ludziach. Ale to było bardzo motywujące. Muszę wziąć się w garść!!! Tylko ciekawe jak długo będzie trwało to moje postanowienie... ?
Jestem okropna. Wiem, że to co robię jest złe, a ciągle w to brnę. Wiem, że to mnie niszczy, a jednocześnie nie mogę się od tego uwolnić. Wiem, że będę tego żałować, ale nie jestem w stanie przestać. Tak naprawdę mam ochotę na coraz to gorsze rzeczy. To mnie zabija, wiem o tym, ale nie potrafię zawrócić. Gdyby nie to, że jestem teraz w domu i to w jakim towarzystwie się obracam, to pewnie straciłabym wszelkie skrupuły...
"Uwierzyć w siebie i uwierzyć, że mi się uda" - to ostatnie słowa mojego ostatniego postu. Niestety nie do końca są prawdziwe. Tak, mogę spróbować uwierzyć w siebie i uwierzyć, że będzie dobrze. Ale prawda jest taka, że własnymi siłami nie pokonam tego, w czym jestem. Sama nie dam rady. Nie potrafię siebie zmienić. Nawet jeśli się staram to moja poprawa nie trwa długo. Wiem, że tylko jedna osoba mi może pomóc.Naprawdę pomóc. Tylko ona może mnie zmienić. Całkowicie uleczyć z depresji. Bez niej nie dam rady w życiu. Bez niej zginę. Tą "osobą" jest BÓG.
Chciałabym pomagać innym. Chciałabym zmieniać świat na lepsze... chciałabym kochać innych. Kochać, szanować i akceptować. Ale chyba najpierw muszę pomóc sobie. Muszę siebie pokochać, szanować i w końcu zaakceptować... to wcale nie jest takie łatwe. Chyba czasem łatwiej pokochać innych niż pokochać siebie. Łatwiej zaakceptować innych niż zaakceptować siebie. Szanować innych niż szanować siebie. Dlatego muszę nad sobą popracować. I przede wszystkim uwierzyć. Uwierzyć w siebie i uwierzyć w to, że mi się uda!!!
Tyle ludzi cierpi. Tak wiele dzieci nie doznało miłości od swoich rodziców, tak wiele osób w młodym już wieku wciągane jest w alkohol, prochy, sex i inne używki. Tak wiele ludzi żyje w depresji. Tak wielu z nich ma za sobą próby samobójcze. Tak wielu już się zabiło. Tyle syfu jest wszędzie... tyle nieszczęść, nienawiści, złości. Dlaczego tak jest??? Ludzie potrzebują miłości. Szukają jej wszędzie. Szukają akceptacji. Szukają czegoś, co pozwoli czuć im się dowartościowanym, spełnionym. Szukają szczęścia. Szukają poczucia bezpieczeństwa. Ale tego nie otrzymują. Dlaczego? Bo prawda jest taka, że ABY BYĆ KOCHANYM, TRZEBA KOCHAĆ. Aby być akceptowanym, trzeba akceptować. Aby czuć się dowartościowanym, trzeba dowartościować innych. A ludzi są wygodni, wybierają ucieczkę... ucieczkę do świata brudu, oszustwa i nienawiści... bo tak jest łatwiej... bo nie trzeba nic dać od siebie... nie trzeba kochać, nie trzeba akceptować... nie trzeba szanować. Można kraść, przeklinać i zabijać. Można pić, chlać i ćpać. Można gwałcić, cudzołożyć i bić. A może by tak przerwać to błędne koło i wysilić się troszeczkę? I zacząć kochać, dawać, akceptować?Zacząć szanować, pomagać, przytulać? Ile ludzi byłoby wtedy o wiele bardziej szczęśliwych? Nie da się żyć bez miłości!!! Więc lepiej weźmy dupe w garść i zacznijmy coś robić, bo inaczej wszyscy się pozabijamy żyjąc w destrukcyjnej samotności.
Jak sam tytuł posta mówi: jestem wkurwiona! Strasznie wkurwiona! Masakra. Jestem tak nabuzowana i rozstrojona, że nie mogę. Najchętniej rozwaliłabym wszystko, co jest wokół mnie. Co jest tego powodem? Sama nie wiem... wstałam już dzisiaj w kiepskim nastroju, potem mój kochany braciszek całkowicie wytrącił mnie z równowagi i się posprzeczaliśmy. Ehhhh...
Szkoda, że nikt nie czyta mojego bloga... nie wiem, czy jest w ogóle sens, żebym go pisała dalej:( a myślałam, że ktoś może napisze, udzieli jakiejś rady, wskazówki lub komuś spodoba się to co piszę... chociaż właściwie lepiej, żeby to się nikomu nie podobało... bo depresja nie powinna być powodem do podobania się...
Dopadła mnie grypa. Leniuchuje dzisiaj trochę, chociaż mam trochę papierkowej roboty (bo mam praktyki w szkołach). Muszę szybko wyzdrowieć, bo w środę porządnie imprezujemy z kuzynką. Ona też taka biedna... pracy nie może znaleźć i wszystko ją przez to dobija. Razem się staczamy. Mamy ostre jazdy. Bo picie wina i ćpanie w kościele jest ostrą jazdą. Przeraża mnie to. Gdzie moje sumienie?
Coś dziwnego dzieje się z moim zdrowiem... nie do końca wszystko jest w porządku... ale boję się komuś o tym powiedzieć... krępuje mnie to... joj... jak się wali to wszystko naraz.
Masakra!!! Jestem przerażona! Przerażona życiem, przerażona przyszłością, przerażona swoim stanem. Drżę na myśl o czymkolwiek.... nie wiem co robić.... nie daję sobie rady... potrzebuję kogoś... "kogoś, kto pokaże mi, że życie jest śliczne".
Ale mam kaca. Masakra jakaś. Poimprezowałyśmy wczoraj z dziewczynami. Ostro przesadziłyśmy i dzisiaj padam... Ale fajnie było:) A dzisiaj zrobiłam nowe zaopatrzenie więc kolejna impreza się szykuje... heh. Masakra ze mną.
Masakra!!! Dzisiaj doszłam do wniosku, że nie nadaję się nawet do tego by być nauczycielką. Jak ja mam żyć skoro ja nic nie potrafię? Nic nie umiem? Już dawno nie najadłam się tyle wstydu co dzisiaj. Mam doła. Wielkiego doła.
Wróciłam. I co? I nic... jest gorzej niż wcześniej... jest gorzej niż kiedykolwiek. Zaczynam wariować... Znowu mam depresje... właściwie nigdy z niej nie wyszłam... nie potrafię żyć... nie umiem. Ale jakie mam wyjście? Muszę żyć...
Wyjeżdżam na 8 tygodni i pewnie nie dam rady w tym czasie nic napisać... już żałuję:( ale skoro i tak prawie nikt nie czyta mojego bloga, to chyba właściwie ta przerwa nie ma znaczenia;( pozdrawiam wszystkich ;D
Myślałam, że będzie inaczej jak wrócę do domu... miałam się dobrze bawić... miało być fajnie... a tymczasem najchętniej schowałabym się gdzieś daleko w szafie i wypłakała na śmierć... i najchętniej bym się pocięła... porządnie pocięła... bezlitośnie pocięła... właśnie w tej szafie.
Nie mogę patrzeć jak wszyscy w około cierpią... jak każdy zmaga się i walczy ze swoimi problemami, chorobami. Chciałabym choćby przez chwilę znaleźć się w miejscu, gdzie nie ma bólu, nie ma płaczu, nie ma śmierci, nie ma problemów... Wiem, że takie miejsce jest tylko jedno...
"Oto przybytek Boga z ludźmi: i zamieszka wraz z nimi, i będą oni jego ludem, a On będzie Bogiem z nimi. I otrze z ich oczu wszelką łzę, a śmierci już odtąd nie będzie. Ani żałoby, ni krzyku, ni trudu już odtąd nie będzie, bo pierwsze rzeczy przeminęły." Apokalipsa Św. Jana 21.3-4.
To w niebie jest tak cudownie... Ale jak ja mogę się tam znaleźć, skoro robię coraz to gorsze rzeczy??? Bóg nie wpuści do nieba grzesznika. Muszę się wziąć w garść!!! I muszę skończyć z tym gównem... z tym grzechem! Bo inaczej nie znajdę się w tym jedynym, wspaniałym miejscu...
Wróciłam do domu i ... imprezuję!!! Jejku.. sama nie wiem co pisać... wszystko mam w dupie... jest bardzo źle... a jednocześnie jest jeszcze gorzej... mój brat ma duże problemy ze zdrowiem... życie jest przerażające...
niedziela, 30 czerwca 2013
Antyspołeczna...
Nie poszłam dzisiaj do Kościoła? Dlaczego? Wersja oficjalna jest taka, że muszę się uczyć na jutrzejszy egzamin... a nieoficjalna? Strach. Strach, który dzisiaj wziął nade mną górę...:( Czego się boję? LUDZI! Ludzie są przerażający... nie cierpię jak idę i się na mnie gapią... nie cierpię jak koło bloku stoi o każdej porze dnia i nocy grupa facetów, którzy zawsze nagabują i mierzą wzrokiem od góry do dołu... nie cierpię tego... i dlatego nie poszłam do Kościoła... wiem, że nie mogę tak uciekać... wiem, że muszę pokonać strach... ale... jak???
sobota, 29 czerwca 2013
Nowe odkrycie:)
Nie wiem co napisać... jest tak jakoś nijak... bezpłciowo... obojętnie... dziwnie. Naprawdę dziwnie... niby nic takiego, a jednak dziwnie:D haha:D chyba sama nie wiem o co mi chodzi:D haha:) zartuje:) dziwnie jest i tyle:D
Oczy mnie bolą jak nie wiem co... za dużo tego kompa... ale co tu robić??? Muszę napisać na kompie dupiaste ściągi na dupiasty egzamin:D
Odkryłam dzisiaj wieeeelki talent. Koleś pewnie jest mega znany, ale jakoś nie zwróciłam uwagi wcześniej na niego... Ed Sheeran. Śpiewa cudownie!!! Wspaniale!!! Nie mogę się oderwać od jego muzy. Genialny głos, genialna barwa, genialne teksty. Nawet nie wiem, który kawałek tutaj wkleić, bo wszystkie są cudowne:)